środa, 27 maja 2015

 Historia pewnego chłopca...



Mateusz. Przychodzi  na  świat  4  maja  2003 r . Zdrowiutki, śliczny  chłopczyk. Najmłodszy, oczko  w  głowie  rodziców  i  trójki  rodzeństwa. Rozwija  się  prawidłowo. Uśmiechnięty, radosny  dzieciak. Mija  półtora  roku. Zaczyna  chorować. Chudnie. Nie  może  biegać. Po  konsultacjach  lekarskich  okazuje  się, że  cierpi  na  zanik  mięśni...
Mama  Marysia  nie  poddaje  się. Zostaje  w domu  i  walczy  o  każdy  dzień  dla  swojego  dziecka. Wizyty  u  specjalistów, rehabilitacje, stosy  lekarstw - to  szara  codzienność  rozjaśniona  promiennym  uśmiechem  małego,  dzielnego  chłopca.
Życie  biegnie  swoim  rytmem. Mateusz  dorasta. Swoją  edukację  rozpoczyna  w  szkole  z oddziałami  integracyjnymi  w  Wieliczce. Trafia  do  klasy  mojego  syna. Jest  ulubionym  kolegą  wszystkich  chłopaków,  a  i  dziewczyny  nie  gardzą  jego  towarzystwem. Drobniutki,  szczuplutki,  zawsze  radosny,  uśmiechnięty, choć  każdy  jego  krok  to wyzwanie  i trud. Koledzy  pomagają. Noszą  ciężki  tornister  napakowany  wiedzą  i  chętnie  dotrzymują  towarzystwa. Dyskutują, bawią  się, czasem sprzeczają,  ale  to  tylko z  sympatii. Dla nich  to  normalny  kumpel. Wycieczki  szkolne, urodziny  też  nie  mogą się  odbyć  bez niego.
 Piąta  rano  25  luty.  Czujna  mama  zauważa, że  Mati  ma  sine  usta, a  serduszko  przestało  bić. Starszy  brat  przez  dziesięć  minut  robi  masaż. Potem  lekarze  z  pogotowia  pół  godziny  walczą  o  jego  życie. Z  rurą  w  ustach  i  pod  maską  tlenową  wiozą  do  szpitala,  gdzie   nie  dają  nadziei. Nie  wiadomo  jakie  będą  skutki  tak  długiego  niedotlenienia  mózgu. Dwa  miesiące  w  klinice  i  dodatkowo  zapalenie  płuc. Do  domu  wraca  jak  roślinka. Diagnoza  brzmi - całkowite  uszkodzenie  centralnego  układu  nerwowego. Prawdopodobna  przyczyna - wirusowe  zapalenie  opon  mózgowych.  Respirator,  odżywianie  przez PEG,  czyli  rurkę  wpuszczoną  do  żołądka  i  nieustanne  czuwanie  całej  rodziny. Nie  poddają  się.  Każdy  robi  co  może.  Nawet  najmłodsza  siostrzyczka  spędza  przy  swoim  ukochanym  braciszku  każdą  wolną  chwilę. Wierzą, że  będzie  dobrze,  a  ich  wiara i  ciężka  praca  działają  cuda,  tylko  pieniędzy  ciągle  brak. Rehabilitacja, pieluchy, środki  higieniczne, stale  działający  respirator i  pulsometr   pochłaniają  ogromne  koszty, a  mamie  marzy  się, aby  chłopiec  mógł  do  Wigilii  zasiąść  przy  stole  razem  z  całą  rodziną. Specjalistyczny  wózek  i  stabilizator  to  ponad 30  tysięcy  zł. Pomoc  jednak   nadchodzi.  Dzięki ludziom  dobrej woli,  rodzicom  i  dzieciom , które czynnie  brały  udział  w  zbiórkach  pieniędzy  na  Krakowskim  Rynku  i  hipermarketach  krakowskich  udaje  się  zebrać  odpowiednią  kwotę  i  Mati  może  oglądać  świat  z  innej  perspektywy.
Minęły  prawie  dwa  lata. Dzięki  wytrwałości, ciężkiej  pracy  i  nadziei, która  umiera  ostatnia, Mateusz  potrafi  przez  dłuższy  czas  samodzielnie  oddychać, wszystko  rozumie  i  jak  to  On, ciągle  się  uśmiecha. Rośnie, nabiera  ciała, a   jego  radosny  buziaczek  mówi  sam  za  siebie.
Nasza  szkoła  organizuje  29  maja Dzień  Radości. Cały  dochód  z  festynu  przekazany  zostanie  właśnie dla  niego. Mamy  z klasy  5A,  przy  współpracy  ze  stowarzyszeniem  Moje  Krzyszkowice,  również   postanowiły  wziąć  czynny  udział  w  tym  szczytnym  celu. Z  Wielkich  Serc   powstało  dużo  naprawdę  pięknych  rzeczy  i  mam  nadzieję, że  wszystko  się  sprzeda, a  zarobione  pieniążki  w  całości  zasilą  konto  Mateuszka.
Szczególne  podziękowania  dla  Bożenki,  która  prowadzi  Zajęcia  Twórcze  w  Domu  Ludowym. Dzięki  Niej  mogłyśmy  się  spotykać  i  wspólnie  pracować, a  i  spod  jej  rąk  powstało  kilka  perełek.

A  to  nasz  mały  bohater.

        Wycieczka  szkolna  do  Zakopanego  2012  r.

   
           






                             Zakończenie  roku  szkolnego  2014.






                               Urodziny  Mateuszka  maj  2015.



                   
                                  Nasze autorskie  prace.



























To  oczywiście  nie  wszystko.  Kilka  torebek  jeszcze  się  szyje,  mamy  jeszcze  gliniane  figurki  wykonane  przez  niepełnosprawne  dzieciaki  ze  szkoły  specjalnej,  filcowe  broszki  od  szkolnego  kółka  artystycznego, którym  opiekuje  się  nasza  Pani  Małgosia, wychowawczyni  Mateuszka  i  5 A , ale  o  tym  w  relacji  z  festynu.



2 komentarze:

  1. dziewczyny jestescie Wielkie...:) , tyle pracy i serca włożyłyście, aż miło...Trzymam kciuki za Mateusza ..

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie dzięki Mona. Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Pojawiły się zamówienia, więc szyjemy dalej, bo rehabilitacja pochłania ogromne koszty i każda złotówka się przyda. Pozdrawiam cieplutko Ciebie i całą Twoją gromadkę.

    OdpowiedzUsuń